Robi się coraz bardziej „huraganowo”.
Wiatr zdecydowanie przybiera na sile. Chwilami wieje już bardzo mocno. A to
podobno dopiero połowa jego siły. Apogeum ma nastąpić dzisiaj wieczorem, gdy
jego prędkość dojdzie nawet do 90 mil na godzinę (ok. 150 km/h). Patrzę w tym momencie, jak za
moimi oknami mocno kołyszą się targane gwałtownymi podmuchami wiatru drzewa.
Spadły już z nich pierwsze odłamane gałęzie. Podziwiam kierowców, którzy nie
zabrali swoich samochodów spod drzew. Są albo wielkimi optymistami, albo bardzo
mało przezorni. Moja plebania znajduje się w miejscu dość zabudowanym. Jest
wciśnięta między inne budynki. W tej chwili, gdy piszę te słowa słyszę
kolejny gwałtowny podmuch wiatru. Mimo zamkniętych okien ryk wiatru robi naprawdę wrażenie. Wyobrażam
sobie, jakie odgłosy będą słyszeć dzisiaj wieczorem, ci którzy mieszkają w miejscach
bardziej odsłoniętych, jak chociażby Marta i Marek. W mieście ruch na ulicach prawie
zamarł. Nawet Broadway, zazwyczaj dość ruchliwy, opustoszał. Jeździ jeszcze trochę
samochodów, głównie taksówek. Oczywiście nie działa metro, szkoły, uczelnie.
Odprawiałem dzisiaj Mszę o 12.10. Przyszły tylko trzy osoby, choć z reguły
przychodzi na tę „lunchową” mszę dużo więcej ludzi niż rano. Rozmawiałem przed
chwilą z goszczącym na naszej plebanii znajomym księdza Rafferty, który jest profesorem prawa na jednej
z kalifornijskich uczelni. Twierdzi, że w tej części USA huragan „Sandy” będzie
miał bezprecedensowy charakter. No cóż, zobaczymy. Mieszkańcy południowych
krańców Brooklynu mają powody do niepokoju. Cześć ulic już jest zalana. Ewakuowano
tych, którzy mieszkają w rosyjskiej dzielnicy Brighton Beach. Do tej pory tylko
czytałem o siejących spustoszenie huraganach takich jak Irene czy Katrina. Mam
nadzieję, że tym razem do takich zniszczeń, a tym bardziej ofiar w ludziach nie
dojdzie. Natura po raz kolejny pokazuje swoją ogromną siłę, która ma coś z „mysterium
fascinans” i „misterium tremendum” zarazem, by użyć słów autorstwa Rudolfa Otto. Tym
razem będę miał okazję przekonać się o tym nieco bardziej osobiście i z bliska. Sam nie wiem, czy to dobrze, czy źle.